Żadne namowy z jego strony nie skutkowały. Była w ciąży, z jego winy, wykrzykiwała, że wszystkich męskich
osobników, włącznie z psami, należy kastrować. Ale on, Shepherd Belmont Marson nie da z siebie zrobić sopranisty. Przynajmniej na razie. Kiedy zaczął iść po schodach, przepychając się przez tłumek sąsiadów, którzy zebrali się na trawniku, z domu wybiegła zapłakana Vianca. Przyciskała do biodra małego Ramóna i próbowała uspokoić krzyczące dziecko, chociaż sama wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. - Co się tu dzieje? - zapytał Shep. W drodze do domu usłyszał, że ktoś wezwał karetkę na ten adres, adres, który on sam znał na pamięć. Szybko zawrócił i nawet nie pomyślał o własnej rodzinie. - Madre, och, biedna, biedna madre. Ona jest... - Vianca zupełnie się załamała, kiedy z domu wybiegło dwóch sanitariuszy. Na noszach leżała przywiązana Aloise Estevan. Jej twarz była blada, kościste palce kurczowo ściskały różaniec, usta wypowiadały cichą modlitwę. Vianca biegła za sanitariuszami i Shepowi serce się krajało na widok biednej dziewczyny. Wciąż mocno przytulając do siebie swojego bratanka, próbowała złapać matkę za rękę, podczas gdy sanitariusze wsuwali nosze do karetki, a gapie szeptali między sobą: 127 - Madre... och, Dios, Madre... Sanitariusze zatrzasnęli drzwi karetki i wsiedli do wozu. Zawyła syrena i błysnęły kolorowe światła. Czerwonobiały pojazd ruszył z piskiem opon. - Podwiozę cię. - Shep zaproponował Viancę, obejmując ją opiekuńczym ramieniem. Dobry Boże, ależ przyjemnie było jej dotknąć, miała taką gładką skórę. - Czy ktoś może się zaopiekować tym chłopczykiem? - Nie... - Ja go popilnuję - zaofiarowała się starsza kobieta w szlafroku i kapciach. - Mieszkam trzy domy dalej i... - Nie! - Vianca splunęła. Jej twarz stężała niczym beton. - Ramón zostanie ze mną. - Ale to może długo potrwać - zauważył Shep. - Roberto przyjedzie po swojego syna. - Mówiła z naciskiem. - Zamknie sklep i przyjedzie do szpitala. - Ale... - Jesteśmy rodziną. Może ty tego nie rozumiesz. Mały Ramón wciąż kurczowo trzymał się ciotki. Wtulił głowę w zagłębienie jej szyi i oplatał ją pulchnymi rączkami. - W porządku - powiedział Shep. Widział, że jej nie przekona. Zwrócił się do tłumu i podniósł ręce, żeby przyciągnąć jego uwagę. - Możecie teraz pójść do domów. Wszystko jest w porządku. Nie chciał czekać, aż tłum się rozejdzie, tylko zaprowadził Viancę do swojego wozu i pomógł jej wsiąść. Przypięła siebie pasem, a potem usadowionego pośrodku malca i wtedy Shepa dopadły wyrzuty sumienia. Powinien pojechać do domu, do swojej rodziny. Peggy Sue na pewno była zmęczona po całym dniu uganiania się za Donnym i Candice. Kiedy była w ciąży, zawsze narzekała i czuła się zmęczona, a teraz, nosząc w brzuchu piąte dziecko, musiała się bardziej opiekować starszymi, Timmym i Robbym, którzy stawali się dla niej coraz większym utrapieniem. Timmy już wpadł w tarapaty; Shep przyłapał go parę razy na paleniu marihuany z przyjaciółmi. Inna sprawa, że nie powiedział o tym Peggy Sue. A Robby? - Robby kolegował się z tymi cholernymi dzieciakami Dauberów. Shep uważał, że z Robbym zawsze coś było nie w porządku, właściwie już od dnia narodzin. To tak jakby w sześciopaku brakowało dwóch piw. A może trzech. Oczywiście Shep nikomu się nie przyznał, co myśli. Candice była słodka, ale Shep zdążył już się zorientować, że strasznie rządzi swoim młodszym braciszkiem Donnym, okropnym, zasmarkanym, rozlazłym marudą. A teraz następne dziecko w drodze. Cholera. Na razie jednak Shep nie był w stanie myśleć o swoich latoroślach. Wręcz tego nie chciał. Wnętrze wozu wypełnił zapach perfum Vianki. Spojrzał na nią ukradkiem, zobaczył łzę cieknącą po jej policzku i bardzo żałował, że nie może jej zlizać. - Co się stało? - zapytał, wrzucając kolejny bieg. Mijali kilku sąsiadów, którzy powoli wracali do swoich domów. - Madre. Ona... połknęła za dużo pastylek. - Pastylek? - Si. Nasennych. - Celowo? - zapytał, skręcając w jedną z dróg wyjazdowych. - Nie. - Ściągnęła swoje piękne usta. - Ona... bywa oszołomiona. Czasami jeśli mnie nie ma, zapomina, że już je wzięła, i wtedy... bierze następne. Tym razem... - Głos jej się załamał i szybko się przeżegnała. Shep próbował nie patrzeć na jej piersi. Po prostu to byłoby nie w porządku. Podobnie jak erekcja, którą właśnie miał. Nie, spróbuje skierować swoje myśli gdzie indziej. Ale w drodze do Coopersville nie mógł się powstrzymać, 128 by nie zastanawiać się, co Vianca nosi pod czarnym T-shirtem i dżinsami.