dba. Sama zobaczysz – powtarzała przez całą drogę.
– Moja matka nigdy nas nie uderzyła ani nie groziła pistoletem! – Ale zrobiła coś o wiele gorszego. Gdyby nie urządziła wam prania mózgów, to nie musiałabym ci grozić bronią. To jej wina. A ja to robię dla twojego dobra. Sama się przekonasz, co ona z wami zrobiła. Tym razem Madison nie odpowiedziała. J.T. również szedł z nimi. Barbara znalazła go w stodole, gdzie próbował się ukryć. Musiała wystrzelić w jego stronę, by się jej podporządkował, ale strzał zrobił swoje. Od tamtej chwili J.T. nie odezwał się ani słowem. Był przestraszony. On też przeszedł pranie mózgu. Barbara zamierzała wysłać tę dwójkę dzieciaków do Waszyngtonu na dobrą terapię. Nie chciała, by wychowawcze metody ich matki pozostawiły trwałe blizny na ich psychice. Teraz wreszcie miała jasne widoki na przyszłość. Zajmie się dziećmi Colina, wnukami Jacka, dopilnuje ich wychowania i wykształcenia. Wychowa je tak, jak powinny być wychowywane dzieci o nazwisku Swift. To była wina Lucy, że w tej chwili drżały z lęku. Wyłącznie wina Lucy. Zza skał słychać już było szum wodospadu. Zaczął padać deszcz, a raczej chłodna, nieprzyjemna mżawka. Madison i J.T. chyba w ogóle tego nie zauważyli. Wiejskie tłumoki. J.T. poślizgnął się na mokrym kamieniu i obtarł sobie kolano, ale zaraz się podniósł i nawet nie jęknął. Barbara poczuła zadowolenie. Podobnie jak ojciec i dziadek, zachowywał stoicyzm. – Nie zatrzymuj się, J.T. – szepnęła do brata Madison. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci. Nie pozwolę, żeby ona cię skrzywdziła. Barbara miała ochotę ją uderzyć. Powstrzymała się w ostatniej chwili. – Gadasz jak twoja matka. Przestań nastawiać go przeciwko mnie. – Nie muszę tego robić. Sama to zrobiłaś. Co za tupet! Barbara zgrzytnęła zębami, ale w porę przypomniała sobie, że obdarzona jest żelazną samodyscypliną. Miała przed sobą jasny cel: pokazać tym dzieciakom prawdę. Musiały wreszcie przejrzeć na oczy. Zatrzymali się na skałach nad wodospadem. Deszcz był coraz silniejszy i chłodniejszy. Barbara skinęła głową. – A teraz słuchajcie. Madison, weź linę. – Rzuciła jej gruby sznur, który zabrała ze stodoły. – Jeśli zrobisz coś głupiego, to zastrzelę ciebie albo twojego brata, albo was oboje. Rozumiesz? Dziewczyna skinęła głową. Była blada. Na jej rudych włosach lśniły krople deszczu. Miała piękny kolor włosów. Potrzebowała tylko dobrego fryzjera, by je odpowiednio przyciął. Barbara wskazała na linę. – Obwiąż się jednym końcem w pasie. Przypuszczam, że matka nauczyła cię wiązać węzły? Nie radzę ci się pomylić. – Wypuść J.T. – poprosiła Madison, drżącymi rękami zaciskając linę w talii. – To wszystko moja wina, on nic złego nie zrobił! Plato by cię zastrzelił, gdybym go nie powstrzymała. J.T.