Wakacyjni studenci w poszarpanych dżinsowych szortach i kolorowych koszulkach
leżeli na trawie, ucząc się albo po prostu spokojnie śpiąc. Ładne lipcowe popołudnie. Bezpieczne, urocze miejsce, nawet jak na standardy Nowego Jorku. Kimberly oddychała ciężko. Sapała. Miała torbę. Wcześniej niosła ją na ramieniu, teraz trzymała mocno w dłoniach. Szła... Nie pamiętała dokąd. Pot spływał jej po twarzy. Chodnikiem szedł żwawo mężczyzna w garniturze. Zerknął na nią i od razu się zatrzymał. - Dobrze się pani czuje? - Proszę... odejść. - Ale... - Wynocha! Mężczyzna oddalił się szybkim krokiem. Kręcił głową i na pewno żałował, że chciał zrobić dobry uczynek w mieście, które słynęło z tego, że mieszka w nim pełno czubków. 34 Ale Kimberly nie była czubkiem. Przynajmniej na razie. Wiedziała to, gdyż miała za sobą sporą liczbę zajęć z psychologii. To był kolejny napad niepokoju. Miewała je już od paru miesięcy. Zdarzały się dni, a nawet całe tygodnie, kiedy wszystko było dobrze. Kimberly ukończyła pierwszy rok studiów. Zapisała się na dwa letnie kursy, chodziła na dodatkowe zajęcia z profesorem kryminologii i pracowała jako wolontariuszka w schronisku dla bezdomnych. Miała więc czym się zająć i miała się z kim spotykać. Wychodziła za kwadrans siódma rano i rzadko wracała przed dziesiątą wieczorem. I to jej się podobało. Ale pewnego razu... Na początku jakieś dziwne uczucie. Dreszcz przebiegający po plecach i karku. Zatrzymywała się nagle na środku ulicy albo odwracała się gwałtownie w zatłoczonym metrze. Szukała... Nie wiedziała czego. Po prostu miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Ktoś, kogo nie widziała. Potem niepokój mijał równie szybko, jak się zjawiał. Tętno się uspokajało, oddech wyrównywał. Znów czuła się dobrze. Przez kilka dni, przez kilka tygodni, a potem... Od pogrzebu było gorzej, ataki zdarzały się coraz częściej. Potem potrzebowała dwóch-trzech dni, żeby złapać oddech, lecz wkrótce, kiedy wchodziła do metra - bum! - świat znów zaczynał się walić! Próbowała jakoś to sobie wytłumaczyć. Straciła siostrę, walczyła z matką, a ojciec... Bóg jeden wie, co się z nim działo. Skonsultowała się z profesorem Marcusem Andrewsem, wykładowcą kryminologii. Profesor powiedział, że to prawdopodobnie reakcja na stres. - Niech się pani wyluzuje - poradził. - Proszę dać sobie trochę czasu na wypoczynek. To, co można osiągnąć w wieku dwudziestu lat, równie dobrze można osiągnąć rok później. Ale oboje wiedzieli, że ona nie zwolni. Miała taki styl. Jak często powtarzała jej matka, Kimberly była bardzo podobna do swojego ojca. I tak samo jak on nigdy niczego sie nie bała. Tym gorsze wydawały się napady niepokoju, które ją ostatnio dręczyły. Pamiętała, jak kiedyś z siostrą i z ojcem poszła do wesołego miasteczka. Miała osiem lat. Ona i Mandy były bardzo podekscytowane. Całe popołudnie tylko z tatą, poza tym cukrowa wata i tyle atrakcji. Ledwie mogły się pohamować. Musiały pojeździć na kolejce, karuzeli, diabelskim młynie. Zjadły po jabłku karmelkowym, po dwie porcje prażonej kukurydzy, wszystko to popijając zimną coca-colą. A kiedy naładowały się cukrem i kofeiną, postanowiły