aida wrozka warszawa
stała jej klacz. - Spokojnie, malutka - szepnęła Shelby, otwierając bramkę i wchodząc do środka. Jej oczy powoli przywykały do ciemności, zobaczyła białe plamy na zadzie. Kiedy nakładała paski uzdy na długie nozdrza i uszy swojej ulubienicy, czuła odór koni, paszy i kurzu. Klacz, z natury bardzo wrażliwa, parsknęła i odrzuciła łeb do tyłu. Mimo ciemności widać było białe obwódki wokół jej ślepiów. - Pst... to ja. - Shelby poklepała lśniący kark, zaciskając pasek pod szczęką zwierzęcia. - No, chodź. - Ostrożnie poprowadziła je nieoświetlonym korytarzem do tylnych drzwi. Chociaż stalowe podkowy głośno stukały o beton, nie było słychać ani psa, ani mężczyzn. Kiedy Shelby przechodziła obok baraku, w drzwiach i oknach paliło się światło. Jak dotąd, wszystko szło zgodnie z planem. Modląc się, żeby stare zawiasy nie narobiły hałasu, Shelby pchnęła tylne drzwi i pociągnęła klacz za cugle, a ona poruszyła nozdrzami. Shelby poprowadziła ją na ciemne pole, gdzie duszne powietrze zapowiadało deszcz. Parskając i przestępując z nogi na nogę, zwierzę było niespokojne, jakby i ono czuło elektryzujące napięcie tej nocy. - Spokojnie. No, grzeczna dziewczynka - wyszeptała Shelby, używając słupka ogrodzenia, żeby wspiąć się na szeroki grzbiet. Ściskając ją mocno kolanami, cicho cmoknęła. - No, jazda. Klacz ruszyła z miejsca. Puściła się swobodnym kłusem i z każdym krokiem nabierała prędkości, pokonując kolejne metry wysuszonej ziemi i trawy, aż przeszła w galop. W Shelby serce rosło. Pies i Ross McCallum zostali daleko w tyle. Przed nią był Nevada. 65 Czuła adrenalinę w żyłach na myśl o tym, że znów się z nim zobaczy. Wiatr targał jej włosy. Nad wzgórzami groźnie grzmiało, ta noc była przepełniona oczekiwaniem. Chmury zakrywały księżyc, tylko gdzieniegdzie wśród nich przebłyskiwały gwiazdy. Shelby nachyliła się do przodu. - Dalej, dalej - ponaglała swojego konia, nie chcąc zmarnować ani sekundy. Niedługo znowu będzie z Nevada, niedługo dotknie go, przytuli... och Boże, na samą myśl o tym, co przyniosą następne godziny, zasychało jej w gardle. Jeśli on tam będzie. Oczywiście, że będzie na umówionym miejscu. Dlaczego miałoby go nie być? Wprawdzie sugerował, że nie powinni już więcej się widywać, ale nie wierzyła, że mógłby wystawić ją do wiatru. Miała nadzieję, może płonną, że Nevada czeka na nią. Był jej pierwszą i jedyną miłością. Umawiała się z kilkoma chłopakami w liceum, ale to nie było nic poważnego i ograniczały się do nic nieznaczących pieszczot. Ale z Nevada od samego początku było inaczej. Kiedy wrócił do Bad Luck, w miasteczku huczało od plotek o tym diable wcielonym, który nie dość, że miał czelność znowu się tutaj pokazać, to jeszcze jakimś cudem zdobył posadę jako zastępca szeryfa. Już wcześniej łączono jego nazwisko z kilkoma kobietami w Bad Luck, między innymi z Viancą Estevan, miejscową dziewczyną, której reputacja była porównywalna ze stanem starego dodge’a Caleba Swaggerta. Ale to już dawno skończone, mówiła sobie Shelby. Teraz to ona i tylko ona jest kobietą Nevady. Ponagliła klacz, która zareagowała, napinając mięśnie, i gnała coraz szybciej, dudniąc kopytami po resztkach siana i zielsku. Koń swobodnie pędził przez pola, minął szkielet starej chatki, a potem wzgórze. Shelby przywarła do grzbietu. Czuła, jak mięśnie klaczy poruszają się pod jej gołymi nogami, a szorstka grzywa wplątuje się między palce. W oddali nad wzgórzami przetoczył się grzmot. Pokonały ostatnie wzniesienie. Potem, kiedy Shelby zacisnęła palce na cuglach, zdenerwowana klacz zaczęła zwalniać, aż wreszcie, potrząsając łbem, szła stępa szlakiem, który opadał w kierunku odnogi rzeki, na najdalej wysuniętym na północ skraju rancza. Na rudym grzbiecie lśnił pot. Słychać było łopot skrzydeł nietoperzy. W powietrzu mieszał się zapach kurzu i dzikich kwiatów. Odnogę rzeki porastały dęby; ich ciemne sylwetki wydawały się przytłaczające i złowrogie. Shelby zmrużyła oczy i wśród ciemności rozglądała się za Nevada. Cały czas trzymała kciuki i po cichu modliła się, żeby tu był.