ubrania z kotami
- Myslałam, ¿e miałas zajac sie przygotowaniami - odparła Cissy przebiegle, jakby przyłapała matke na kłamstwie. Przepasc miedzy nimi była chyba znacznie wieksza, ni¿ Marli sie wydawało. Zaczeła sie zastanawiac, czy kiedykolwiek zdoła przerzucic nad nia most. - Owszem, tak. To znaczy, zajme sie tym, oczywiscie. Byłam chora i... sama wiesz... - Tak, mamo, wiem. - Cissy teatralnie przewróciła oczami, patrzac na matke tak, jakby sie zastanawiała, czy to mo¿liwe, ¿e jest spokrewniona z kims takim. - Zgoda, czemu nie? Ale musze ci przypomniec, ¿e smiertelnie boisz sie koni. - Wiec mo¿e sie zdziwisz - powiedziała Marla. W odpowiedzi Cissy westchneła cie¿ko, co miało zapewne oznaczac, ¿e nic, co zrobi jej matka, nie bedzie jej ju¿ w stanie zdziwic. - Posłuchaj, Cissy. Wiem, ¿e to trudna sytuacja. Bardzo trudna. Zwłaszcza dla ciebie. Chce, bys wiedziała, ¿e jesli tylko bede mogła ci jakos pomóc, zrobie to. - Akurat. - Mówie powa¿nie. - Marla westchneła i uniosła dłonie w góre. -Kocham cie, Cissy. - No, no, cos nowego — odparła dziewczyna ze złoscia, ale broda nagle jej zadr¿ała. - Zawsze cie kochałam. - Tak ci sie wydaje. Ale przecie¿ ty nic nie pamietasz. - Cissy pociagneła nosem i szybko sie odwróciła. - Zawsze interesowało cie wszystko, tylko nie ja. To znaczy, jasne, ¿e 368 kupowałas mi wszystko, wielkie rzeczy. Komu na tym zale¿y? - Ze złoscia kopneła le¿aca na podłodze płyte kompaktowa. - Cissy, ja... - Nigdy cie nie obchodziłam, mamo. Nigdy. Co innego James... - O Bo¿e - szepneła Marla, widzac w oczach córki autentyczny ból. - Tak mi przykro, jesli cie kiedykolwiek zraniłam. Naprawde nie chciałam, to znaczy... - Mówiła przez zacisniete gardło, z trudem usiłujac powstrzymac łzy. - Musisz mi uwierzyc. Kocham cie. Cissy patrzyła na nia szeroko otwartymi oczami. Wargi jej dr¿ały. - Chyba... chyba powinnysmy ju¿ zejsc na kolacje. - Prosze, kochanie, daj mi szanse - powiedziała Marla. - Pozwól mi okazac ci troche uczucia, wynagrodzic zło, które ci wyrzadziłam. - Nie musisz nic robic. - Wiem, kochanie, ale chce. Czy to nic nie znaczy? - spytała i zauwa¿yła, ¿e niechec zaczeła stopniowo znikac z oczu Cissy. - Ja nie... - Daj sobie czas. - Wiesz - Cissy przysiadła na drugim koncu łó¿ka - jestes jakas dziwna, odkad wyszłas z tej spiaczki. Inna. Zupełnie nie jak mama. - Słyszałam, jak mówiłas, ¿e nie wierzysz w to, ¿e jestem twoja matka.